Dziś odrobina prywaty. Pozwalam sobie odejść od kwestii wychowawczych, choć będą one widziane kątem oka.Dlaczego jest nadzieja? Uczyłam niedawno j. polskiego klasę trzecią gimnazjum. Oj, wiele się wcześniej nasłuchałam, że gimnazjum to najtrudniejszy etap w edukacji, najtrudniejsi uczniowie, w ogóle koszmar. Otóż, z pewną nostalgią (bo to już za mną), zauważam, że takich ludzi jak moi niedawni uczniowie jeszcze nie spotkałam. Ale fakt, że stanęli na mojej drodze poczytuję sobie za szeroki uśmiech Opatrzności. Co takiego niezwykłego w nich było? Chciało im się. Cudownie spotkać ludzi, którym się chce. Dyskusja w ich gronie to poruszające doświadczenie. Oni chcieli mówić i mieli o czym. Czasem zdarzały się tematy, o których ja niekoniecznie miałam coś do powiedzenia, wtedy byłam w bardzo pokojowy spsosób wprowadzana w temat i szło! Chcieli mówić, chcieli czytać, mieli swoje zdanie. Kiedy coś obiecywali, robili (oczywiście byli tacy, co nie obiecywali i nie robili, co też miało swój urok). To pierwsze takie doświadczenia, kiedy musiałam wyznaczać limity pisanych prac (bo były za długie). Rozmowy o poezji były wśród nich rozmowami o poezji, nie nauczycielskimi monologami w stylu Słowacki wielkim poetą był. Dali mi się poznać, jako ludzie o wielu talentach, godni zaufania. Partnerzy w procesie edukacji. Nie myślę o sobie, że byłam nie wiadomo jak dobrym nauczycielem, Myślę, że oni byli niezwykle dobrymi uczniami i nauczyli mnie bycia nauczycielem. Pozwolili myśleć, że jest nadzieja. I, kiedy mijam kogoś z nich na ulicy, często mam ochotę zatrzymać się i wymienić zdanie lub dwa. Nawet jeśli tego nie robię, to i tak wszystko się we mnie uśmiecha.