Noszę w sobie dzisiejsze doświadczenie i związaną z nim refleksję. Pracuję w instytucji zajmującej się wychowaniem i edukacją. Zdarzało się, że moimi podopiecznymi byli dorośli, młodsi, ostatnio najmłodsi. Oczywisty fakt, na który od dawna zwracam uwagę, jest taki, że niezależnie od wieku, student – uczeń – przedszkolak jest podmiotem mojej pracy. Jego istnienie nadaje jej sens. Ta osoba jest ciekawa dla mnie: zawsze przynosi z sobą ciekawą historię. Zawsze należy się jej szacunek. W przedszkolu, witając się z dzieckiem, zawsze staram się podać mu rękę i zwrócić się wprost, bezpośrednio do niego. Nie da się ukryć, że w przedszkolu najważniejsze jest właśnie dziecko. Oczywiście, bez rodziców nie ujechalibyśmy za daleko, ale jednak chodzi o dziecko. Kiedy na spotkanie ze mną, nauczycielem,pedagogiem, przychodzi umówiony rodzic, to nawet jeśli wiem, że spotkanie potrwa kilka minut, staram się zapewnić mu miejsce do rozmowy, zapraszam, by usiadł… Ważnych spraw, administracyjnych, problematycznych, nie załatwiam w drzwiach.

A okazuje się, że w niektórych miejscach można. W drzwiach, w sekretariacie, w przeciągu, pomiędzy jednym interesantem, nad głową drugiego, z pominięciem człowieka, o którego chodzi… I, możecie mi wierzyć, że to wszystko było nawet przyzwoite, takie ogarnięte. Ale jakoś pozbawione ludzkiej twarzy.

Myślę sobie też, że nie ma się czemu dziwić, że większość ankietowanych z różnych okazji uczniów, twierdzi, że nie znosi szkoły. Dlaczego ma ją znosić, skoro ONA nie znosi ich. Chociaż może nie „nie znosi”, ona o nich nie dba w takim międzyludzkim znaczeniu.

A z drugiej strony mam doświadczenie genialnej małej szkoły, tu u nas w Częstochowie, przy ul. Rejtana, gdzie wydaje się, że szkła może być drugim domem, nauczyciele patrzą w tę samą stronę, co uczeń, a nie konfrontacyjnie na niego, żeby go przyłapać, na czymkolwiek, co udowodni, że jeszcze bardzo musi się starć… I tam, takie badania zadowolenia z edukacji na pewno wypadłyby doskonale. Tam chodzi o człowieka.