Nasze najmłodsze dziecko z pierwszej serii (druga w drodze) niedawno miało I Komunię Świętą.  Całe przyjęcie odbywało się w uroczym domu rekolekcyjnym, gdzie zaprzyjaźniona pani A. rozwijała się kulinarnie. Ja tylko dowoziłam produkty i w sobotnie popołudnie wpadłam z dziećmi na rekonesans. Ja miałam skosztować zasmażanej kapustki, która powinna wygrać każdy kulinarny pojedynek,  dzieci miały pokładać babki, babeczki i rozmaite ciasteczka na paterach. Siedzę więc sobie w kuchni, zajadam rzeczoną kapustkę, kiedy to nagle wbiega J i krzyczy „Mamo, mamo, Z upadła babka z bitą śmietaną na podłogę!”. No dramat. Doprawdy. Sięgam więc ręką, bo akurat był blisko, po ręcznik papierowy i proszę, żeby posprzątali. Wracam do kapustki i widzę zdumiony wzrok pani A. „Co takiego?”. ” Widzisz, ja nie mogę zrozumieć, że ty tak spokojnie tu sobie siedzisz. Ja zaraz bym pobiegła sprawdzić, jak sprzątają, trochę bym pokrzyczała, że gapy, że nieostrożnie. I na pewno musiałabym nadzorować to sprzątanie. A ty tu sobie tak siedzisz, jesz i nawet głosu nie podniosłaś.” Faktycznie. Bo po co. Skoro coś się popsuło – należy to naprawić. Jedyna i logiczna konsekwencja. No nie, jest jeszcze coś: o jedną babkę mniej, ale przy komunijnym hurcie jakie to może mieć znaczenie? A tak, dzieci samodzielne, ja zadowolona. Po co je nadzorować?

I tak sobie myślę o tych wszystkich mamach, babciach nadpobudliwie opiekuńczych. Ile muszą wykonać zbędnych działań, żeby poczuć się w porządku. I jak bardzo odbierają dzieciom czy wnukom poczucie samodzielności, sprawstwa, wartości. Cóż pewnie w ich przypadku śmietana jest dokładnie wytarta…